wtorek, 17 czerwca 2014

nowe ziomeczki w naszej crew

Niedziela. Zamiast na kolejną kawę, kolejne rozmowy o życiu i przeżyciu – spacer z dziećmi. My, dwie dziewczyny, przyjaciółki, które leczyły razem pierwsze kace (śpiewając „Nie ma, nie ma wody na pustyni”), ocierały pierwsze miłosne łzy, snuły plany na miejsce telewizora na ścianie w przyszłym, wspólnym mieszkaniu (telewizor, really?) idziemy na spacer, z dziećmi do tego. Własnymi. Tzn moje jest moje, a Jej jest nie do końca jej, bo jej taty. Czyli wspólna krew. Czyli brat. „Nie mogę w to uwierzyć”, „Kto by pomyślał” - te i kilka innych patetycznych zdań musiało być wypowiedzianych. Bo nikt by nie pomyślał. A jednak.


Ola, od pierwszych miesięcy swojego cudownego życia poznaje codziennie nowych ludzi, jest to przywilej dzieci młodych rodziców. Dużo znajomych = dużo cioć i wujków. Ola ma też dwa domy, i w każdym z nich czeka na nią dużo miłości, ciepła i przygód. Myślę, że to sprawia, że nie wstydzi się przy poznawaniu kogoś. Zero dystansu, od razu przechodzi na wyższy poziom znajomości. Kumple? Kumple, przecież znamy się już pięć minut. Ma to chyba po mamie.







Obserwowanie tych małych ludzi jak wchodzą w subtelną, nieśmiałą (jak zauważycie na filmie, te słowa tyczą się tylko Stasia, bo Ola chyba nigdy nie zrozumie co one znaczą) interakcje było czymś fascynującym i rozczulającym. Chcę więcej. Ogłaszam nabór na nowych przyjaciół na mojego dziecka. 







1 komentarz:

  1. nasze córki muszą sie poznac, ewidentnie mają cechę wspólna jeśli chodzi o nawiązywanie nowych znajomości;)

    OdpowiedzUsuń