środa, 27 sierpnia 2014

hepi berzdej

Niedługo minie rok od rozpoczęcia największej, najbardziej fascynującej i najniebezpieczniejszej przygody mojego życia. Bycie matką. Posiadanie dziecka. Kreowanie nowego charakteru. Nie mija on dzisiaj – w urodziny mojego dziecka, bo dopiero po trzech dniach po porodzie zdałam sobie sprawę, że, o losie, podejmę to wyzwanie.

Co u mnie? Różnie. Ostatnio było ciężko. Zajmowanie się dzieckiem, które dopiero co odkrywa swoje możliwości, które dopiero co się urodziło jest męczące – przeważnie fizycznie. Ale ja naczytałam się za dużo psychologicznych poradników o wychowywaniu dziecka i czuję, że mój najmniejszy ruch może spowodować stałe zmiany w jej mózgu, że jej charakter kreuje się w każdej chwili jej skromnego życia, że w jej głowie rodzą się przyzwyczajenia, że na przykład przez to, że podam jej butelkę 2 minuty wcześniej niż powinnam – będzie rozkapryszoną pierwszoklasistką, która nie pożycza nikomu kredek. Także dużo się stresuję. Co często skutkuje tym, że do wychowywania podchodzę z totalnym luzem. Logiczne przecież – Mai zawsze było najlepiej w skrajnościach.

Jestem silniejsza niż byłam. Daj panie, bardziej dojrzała i odpowiedzialna. Co by się nie działo nie powiem z ręką na sercu (nawet jeśli próbuję, to ona ciągle drży), że jestem bardziej zorganizowana. Nadal latam trochę ponad chodnikami, czasem nie pamiętam jaki jest dzień tygodnia, używam kalendarza z 2013, słucham za głośno muzyki i często się spóźniam – ale wbrew pozorom, zawsze jakoś mi się udaje dopiąć wszystko na ostatni guzik. Albo zachachmęcić, żeby chociaż wydawało się, że tak jest.

Co u Oli? Myślę, że ona czuje się zajebiście.


Ma szczęśliwą mamę. A żyję w przekonaniu, że szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko.  


1 komentarz: