Niedługo minie rok od rozpoczęcia
największej, najbardziej fascynującej i najniebezpieczniejszej
przygody mojego życia. Bycie matką. Posiadanie dziecka. Kreowanie
nowego charakteru. Nie mija on dzisiaj – w urodziny mojego dziecka,
bo dopiero po trzech dniach po porodzie zdałam sobie sprawę, że, o
losie, podejmę to wyzwanie.
Co u mnie? Różnie. Ostatnio było
ciężko. Zajmowanie się dzieckiem, które dopiero co odkrywa swoje
możliwości, które dopiero co się urodziło jest męczące –
przeważnie fizycznie. Ale ja naczytałam się za dużo
psychologicznych poradników o wychowywaniu dziecka i czuję, że mój
najmniejszy ruch może spowodować stałe zmiany w jej mózgu, że
jej charakter kreuje się w każdej chwili jej skromnego życia, że
w jej głowie rodzą się przyzwyczajenia, że na przykład przez to,
że podam jej butelkę 2 minuty wcześniej niż powinnam – będzie
rozkapryszoną pierwszoklasistką, która nie pożycza nikomu kredek.
Także dużo się stresuję. Co często skutkuje tym, że do
wychowywania podchodzę z totalnym luzem. Logiczne przecież – Mai
zawsze było najlepiej w skrajnościach.
Jestem silniejsza niż byłam. Daj
panie, bardziej dojrzała i odpowiedzialna. Co by się nie działo
nie powiem z ręką na sercu (nawet jeśli próbuję, to ona ciągle
drży), że jestem bardziej zorganizowana. Nadal latam trochę ponad
chodnikami, czasem nie pamiętam jaki jest dzień tygodnia, używam
kalendarza z 2013, słucham za głośno muzyki i często się
spóźniam – ale wbrew pozorom, zawsze jakoś mi się udaje dopiąć
wszystko na ostatni guzik. Albo zachachmęcić, żeby chociaż
wydawało się, że tak jest.
Co u Oli? Myślę, że ona czuje się
zajebiście.
Ma szczęśliwą mamę. A żyję w
przekonaniu, że szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko.
ej bo tak jest
OdpowiedzUsuń