sobota, 10 maja 2014

start

Siemanko!
Moje imię to Maja, moje nazwisko przepiękne, panieńskie, mój wiek to wspaniałe 21 (jeszcze tyle czasu do przewidzianej, honorowej, słynnej śmierci w wieku 27 lat!), moja mała Ameryka to jak na razie Olsztyn (chociaż zawsze podejrzewałam, że Warszawa), moje marzenia to PWSFTviT w Łodzi, moje serce rude, mój zapał słomiany, a mój teraźniejszy zawód to zawód-matka.

Szok? Szok. Element zaskoczenia, szczególnie dla mnie! Jedno drugiego kompletnie się nie trzyma, bo jak trzymać w głowie plany o filmówce, sławie i bohemie artystycznej gdy trzyma się na rękach małego człowieka, który jest dziesięciokilogramowym workiem cukru, i stu kilowym obowiązkiem.
Do rzeczy - pomimo wszelkich możliwych utrudnień staram się przełamać konwenanse dotyczące młodej matki i kombinować jak tu dalej żyć człowieku w zgodzie z kulturą, 
z bieżącymi wydarzeniami.
Ba! Jak żyć w zgodzie z innymi ludźmi! Normalnymi (czytaj : bezdzietnymi). Trzymam też sztamę ze swoją kreatywną stroną mózgu podczas codziennej pielęgnacji mojego malutkiego ziomka (właściwie to ziomalki, ale to chyba najbrzydsze słowo świata, chociaż ostatnio zostałam nazwana kobietą- ziomalką, co bardzo mi schlebia, dunno why), wymyślam sposoby na to, aby nadal rządzić światem bez wychodzenia z domu.
Lubię pisać, biorę udział w lokalnych konkursach literackich, nawet postudiowałam chwilę filologię polską na rodzimym uniwersytecie, na którym też uczęszczałam do koła „Inter Gender”, które jak pewnie się domyślacie zajmuje się zagadnieniem, dla mnie najciekawszym na świecie - gender - dżender. Próbowałam też rok temu dostać się na produkcję i organizację filmową w Łodzi, ale rozmowa kwalifikacyjna mi nie poszła, do dziś podejrzewam, że było to spowodowane zmęczeniem podróżnika, czyli podróżą na stopa z Olsztyna i ciągłym strachem, że nie wyrobię się na Openera do Gdyni, który zaczynał się tego samego dnia. Ups.

I chyba już wiem, co zrobić. Pisać o superinteresujących przygodach młodej, nie do końca samotnej matki, o tym, jak nie zostać w tyle, jak trzymać się w ryzach przy znajomych, którzy non stop gadają o problemach z promotorami swoich prac licencjackich, gdy w mojej głowie wierci się pytanie o to, czy ta plama na twarzy Młodej to wysypka, czy też zwykły syfek. Oni zastanawiają się, czy pójść na imprezę do Powiększenia czy do Pawilonów, a ja myślę, czy Młoda będzie pamiętać, że dzisiaj spadła mi z kanapy.

Mogłabym napisać o codziennej frustracji, przemieszanej z niewyobrażalną miłością,
o tym, jak bardzo obraża związek frazeologiczny matka-polka, o brudnych pieluchach przed obiadem, o plamach po mleku na imprezowych ubraniach, o wszystkowiedzących babciach, o problemie adopcji w Polsce, w którym brałam udział, o społecznym zakłamaniu wobec młodych rodziców, o hajsie. O tym, że dylematy to nieodłączny element gry o nazwie dorosłe życie. Mogłabym napisać też o tym, jak trudno było mi pogodzić się z myślą, że muszę zaopiekować się czyimś życiem, gdy jeszcze nawet nie potrafię zaopiekować się sobą.

Trochę to pesymistyczne się wydaje, ale mogę dodać, że gdy pisałam to w przemiłej kawiarni, z wybornym koktajlem, w głośnikach leciał Bonobo, a naprzeciwko mnie widziałam plakat o treści„marzenia są dla tych, którzy potrafią naprawdę wierzyć”. Plakat jest trochę kiczowaty, ale nie do końca, bo w słowie wierzyć literki w, i, e, r są lekko zamazane. Trzeba żyć. A ten kto dał życie drugiej osobie, chyba żyje podwójnie, co?

O miłości też będę pisać.

                                                                                                          Szacuneczek, Majka.   






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz